Tajne komplety w Sokołowie

Bogusława Plewnicka miała 14 lat, gdy wybuchła wojna. Udało jej się nie tylko uniknąć wywiezienia do Rzeszy, ale zdać maturę na tajnych kompletach w Sokołowie.

Rodzina pani Bogusławy mieszkała początkowo w Niecieczy, później przeprowadziła się do Sokołowa. Jej ojciec, Stanisław Lesiak, mimo prawniczego wykształcenia, był nauczycielem.

Bogusława wybrała liceum o profilu humanistycznym. Do dziś pamięta kto ją wtedy uczył. – Był tam profesor Pietrzak (od łaciny), Księżopolski (matematyka), Hanna Zawistowska (historia) oraz ks. Kampa i ks. Madej (filozofia) – wspomina. – Nauka odbywała się najpierw w domu Łączyńskich, a później przy ul. Niecieckiej.

Matura odbyła się już w 1945r. Na egzamin trzeba było opracować różne tematy. – Byłam słaba z matematyki, dlatego wybrałam przedmioty humanistyczne. Na egzaminie z niemieckiego trzeba było m.in. wyrecytować wylosowany wiersz. Na historii musiałam wykazać się wiedzą na temat wojen szwedzkich.

W klasie, w której uczyła się pani Bogusława było ok. 15 osób. – Pamiętam Lutkę Markowską, Miśkę Górską i Danusię Ząbecką. Podczas matury dołączyli do nas uczniowie ze Sterdyni i zdawaliśmy egzamin razem – najpierw pisemny, później ustny.
Po maturze dostała się na studia farmaceutyczne w Łodzi. W tym zawodzie pracowała aż do emerytury, na którą przeszła w 1981r.

Uczniom tajnych kompletów wciąż groziło niebezpieczeństwo.  – Gospodyni naszego lokum przy ul. Niecieckiej wychodziła na dwór, aby trzepać dywan. To dawało nam pewną osłonę i mogliśmy pojedynczo opuścić dom. Kiedyś jednak, podczas zajęć z języka polskiego, do pomieszczenia weszli Niemcy. Zanim zdążyli sprawdzić, co robimy, schowaliśmy książki i wyjęliśmy podręczniki do niemieckiego. W ten sposób udało nam się ich przekonać , że uczymy się tego właśnie języka.

Okupacja również wiązała się z koniecznością ciągłej czujności. – W naszym domu, w dużym piecu, wmontowane było radio, którego słuchał starszy brat – wspomina. – W drugim pokoju ciocia nasłuchiwała, czy nikt nie nadchodzi. Pewnej nocy w pobliżu domu kręcił się jakiś Niemiec. Na drugi dzień okazało się, że w tym miejscu leżą wystrugane patyki. Z pewnością był to znak dla innych Niemców. Szybko je sprzątnęliśmy.

Podczas łapanek urządzanych przez Niemców ojciec pani Bogusławy ukrywał się na strychu, a ona wraz z rodzeństwem w specjalnej skrytce nad werandą, która do dziś istnieje. Pewnego dnia Niemcy zorganizowali aż dwie łapanki w ich okolicy. – Kiedy hitlerowcy przyszli po raz drugi, mama wyszła do nich i wskazała ręką kierunek, w którym poszła poprzednia grupa. Z powodu tego gestu mówiło się później, że przegoniła Niemców, co było oczywiście niemożliwe. Niestety nie każdy miał tyle szczęścia. Ci, których złapano, zostali wywiezieni na roboty do Niemiec.

– Któregoś dnia moja kuzynka poszła z bratem do kościoła. Długo nie wracali. Zaczęliśmy się martwić. Okazało się, że ktoś zamalował tablicę Arbeitsamtu i kazano Polakom ją oczyścić.

W domu Lesiaków w tamtym czasie mieszkało 14 osób. – Ciotka, która przyjechała na wakacje, miała ze sobą mało rzeczy. Ojciec pojechał z nią więc do Łodzi, aby mogła trochę rzeczy zabrać ze swojego domu. W tym czasie w Sokołowie urządzono łapankę. Zabrano ludzi, którzy pracowali w szkolnictwie i rozstrzelano. Mój ojciec miał dużo szczęścia. Choć z wykształcenia był prawnikiem, pracował w szkole.

W wolnych chwilach liczna rodzina starała się oderwać swe myśli od toczącej się wojny. – Graliśmy wtedy na podwórku w siatkówkę.

– Gdy wojna się zaczęła, sądziliśmy, że szybko się skończy. Liczyliśmy na pomoc aliantów, która, jak wiadomo, nie nadeszła. Gdy przyszli Rosjanie, Polacy nie wiedzieli, co mają myśleć. Żołnierze byli ubodzy i również na nich trzeba było uważać, bo mogli bez powodu kogoś zabić.

Katarzyna Markusz